Kilka słów o Beer Geek Madness 4

Beer Geek Madness na stałe wpisał się już do kalendarza imprez piwnych, bla, bla, bla… Część oficjalną mamy już za sobą więc można przejść do podsumowania czwartej edycji wrocławskiego eventu, któremu przyświecało hasło „milestone” czyli „kamień milowy”. Formuła mniej więcej taka jak poprzednio czyli polskie browary przywożą coś zwariowanego, a do tego są goście z zagranicy.

Beer Geek Madness 4 MilestoneGdy Ziemek Fałat podczas prezentacji Pinty zapytał kto był na poprzednich trzech edycjach BGM „lasu rąk” nie było. Faktycznie odniosłem wrażenie, że wyrosło nam nowe pokolenie Beer Geeków. Niestety stare chyba zaczęło powoli „wymierać”. Na poprzednich edycjach praktycznie gdzie nie popatrzyłem spotykałem znajome twarze, w tym półroczu było ich znacznie mniej, a większość napotkanych kumpli to ludzie poznani w ciągu ostatniego roku.

Ciekawostką może być fakt, że przyjął się „trend” forsowany w ubiegłym roku przez Karolinę i Kacpra z Piwnej Zwrotnicy 😉 W tym roku na BGM można było zaobserwować sporą liczbę „krawaciarzy”. Swoją drogą jakiś czas temu sam proponowałem Rafałowi z Piwowarzone żeby finał wrocławskich bitw piwnych urządzić w stylu „gali rozdania nagród”, a piwowarów-uczestników poprzebierać w smokingi. Co o tym sądzicie? 😀

Opublikowany przez Beer Geek Madness na 6 kwietnia 2016

Przechodząc do omówienia polskiej sceny BGM, muszę przyznać się do swojej konsekwencji. Po raz czwarty nie zdążyłem oddać głosów na Beer Geek Choice. W tym roku jednak nie mam czego żałować bo zwycięzcą okazał się Browar SzałPiw, na który zamierzałem wrzucić dwa z trzech kartoników do głosowania. Tenacious Blackberry czyli dzikus z jeżynami wymiatał, lekko kwaskowy, z wyraźną nutą leśnego owoca i świetnie orzeźwiający. Na pozakonkursowym kranie Szałowie mięli Kociambera – świetnego pale ale z kiwi, co tylko udowadnia, że miks piwa i owoców to całkiem niezły kierunek piwnej rewolucji.

Dwa kartoniki dla SzałPiwu, a dla kogo jeden? Dla Beer Bross za piwo landrynkowe. Większość kręciła nosem, że za słodkie, że za ciężkie. Faktycznie większych ilości LolliHop to może i bym nie chciał popijać, ale nie byłbym sobą gdybym nie docenił tego zwariowanego eksperymentu piwowarskiego. Co najważniejsze eksperymentu udanego bo nawet w ślepym teście nikt nie miałby wątpliwości co to za smak. No chyba, że nigdy nie próbował landrynek.

Opublikowany przez Beer Bros. na 26 luty 2016

Największy zawód? Bizon Bock z Redena! Pomysł z dodaniem trawy żubrowej był świetny, jednak całość jak na mój gust mocno przekombinowana i mdło-karmelowy posmak piwa w stylu, który ciężko przytoczyć z pamięci przyćmił wszystko inne. Jednak trzeba przyznać, że publice się to podobało bo jak się później dowiedzieliśmy Reden znalazł się drugim stopniu podium.

Co tam panie zagraniccoo?

Tym razem organizatorzy powrócili do nieotwierania kranów zagranicznych od wejścia. Dobrze? Źle? Neutralnie, tym bardziej, że „godziną zero” była 20:00, a nie jak na pierwszej edycji 21:00. Oczywiście korytarzyk przed wejściem do sali z zagranicznymi frykasami zaczął się zapełniać już z pół godziny przed otwarciem furty.

Patrząc na te tłumy trochę obawiałem się, że ludzie wygłodniali piwnych wrażeń rzucą się na piwa japońskie na spróbowaniu, których mi zależało najbardziej. Jak to mawia klasyk internetów „nic bardziej mylnego”, kilometrowe kolejki ustawiały się do Stone’a, a ja 3 minuty po wejściu do sali raczyłem się orzeźwiającym witbierem z 木内酒造.

Piwo na które napalałem się najbardziej czyli Wabi-Sabi z wasabi i zieloną herbatą nie rzuciło na kolana – jakieś takie nijakie, na pewno nie to czego się spodziewałem. Zawiódł mnie też Brown Ale i jedna z IP. Honoru browaru Baird broniło za to Suruga Bay Imperial IPA.

Jeśli chodzi o berlińsko-amerykańskie frykasy marki Stone to przysłowiową robotę robiły Pataskala Red X IPA i Arrogant Bastard czyli American Strong Ale leżakowany w beczce po burbonie. Pozostałe piwa których próbowałem OK, ale niczym szczególnym nie zapisywały się w pamięci.

Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?

Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne, to wręcz wzorowo rozwiązano ubiegłoroczny problem z serwowaniem pożywienia. Przed Zaklętymi stały food tracki i rozpalony był grill, dodatkowo wewnątrz można było skorzystać ze „strefy gastro” gdzie serwowano m.in. pasujące tematycznie danie pt. „Smaki Azji”. Po kilku 150 ml próbkach zdecydowałem się nawet, że niepotrzebny będzie mi widelec, a makaron z sosem curry wciągnę przy pomocy chińskich pałeczek… jakoś się udało 🙂

Tegorocznym nieporozumieniem jednak okazała się „sprawa szatni”. Taką normalną, z szatniarzem mięli tylko ci, którzy zdecydowali się na zakup biletu za 150 zł. Beer Geeki „gorszego sortu” – te co chciały przyoszczędzić trzy dychy na koszulce i hipsetr-glassie – musiały zadowolić się niepilnowanymi przez nikogo hakami na parterze. Ja nie podejrzewam, że ktoś chciałby mi ukraść moją kreszową kurtałę z lumpeksu, bo przecież powszechnie wiadomo, że „dobre piwo piją tylko dobrzy ludzie”, no ale po imprezie z brakiem limitu na napoje procentowe, nie każdy musiał poznać swój czarny prochowiec i przypadkiem wyjść w damskim płaszczu. Co w takim przypadku? Brać paletko z sąsiedniego haka czy wracać do domu w podkoszulku, skarpetach i sandałach? Przypomnę tylko, że kwietniowe noce bywają chłodne.

Na koniec tradycyjne DZIĘKI dla wszystkich BGM-owiczów za dobrą atmosferę i zabawę! Dzięki też dla polskich browarów, które w większości przywiozły ciekawe i trzymające poziom piwa. Do zobaczenia na kolejnych BGM-ach!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *