50% piwa i 50% lemoniady to przepis Kompanii Piwowarskiej na letni biznes. Lech Shandy to mix, który z założenia nie jest piwem smakowym (piwem z syropem owocowym) a czymś na wzór niemieckiego radlera (nazwy shandy używa się podobno w Irlandii).
LECH SHANDY
Producent: Kompania Piwowarska
Alkohol: 2,6 %
Cena: ~2,69 zł
Kompania Piwowarska okres „przedlecia” postanowiła wykorzystać w 100% wypuszczając na rynek nowe marki. Wczoraj dostałem Tyskie Klasyczne [na recencję musicie poczekać, marki „premium” pijam w niedzielę 🙂 ], a od kilkunastu dni w lodówce „dojrzewa” mi Lech Shandy o którym dziś kilka słów.
Na polskim rynku brakowało radlerów, jak już pojawiały się
piwa smakowe to były to lepsze lub gorsze słodkie ulepki, a nie lekkie orzeźwiające napoje. Już w poprzednich latach
(w ubiegłe wakacje na pewno) widziałem
w Czechach cytrynowego Staropramena, a
w Słowacji Złotego Bażanta o tym samym smaku, tylko w Polsce luka ta była niezapełniona.
Do zapełnienia „polskiej dziury” jako pierwsza ruszyła
Kompania Piwowarska, która swoją markę Lech uzupełniła o Shandy (swoją drogą szkoda, że KP nie poszła wzorem Czechów i swojego produktu nie nazwała Lech Cytrynowy/Lemoniadowy tylko wyszukała terminu niewiele mówiącego przeciętnemu osobnikowi). W segment ten chce uderzyć też Grupa Żywiec, która w czerwcu wypuści
Warkę Radler, również z lemoniadą – niech żyje oryginalność!
Lech Shandy sprzedawany jest w typowych dla Lecha, zielonych, „nowych” butelkach zwrotnych – tych z chropowatymi bokami ułatwiającymi picie z flaszki. Swoją drogą uważam, że picie piwa z butelki pozbawia nas przyjemności związanych z podziwianiem koloru, piany i zapachu trunku – widocznie właściciel marki Lech wychodzi z innego założenia. Etykiety typowe dla Lecha uzupełnione o żółte akcenty kojarzące się z cytryną. Kapsel żółty, całkiem ładny.
Zanim jeszcze o wrażeniach sensorycznych słowo o „voltarzu”. Czytałem kilka dni temu na jakimś forum czy innym Facebooku dyskusję, że Lech Shandy ma za mało „procentów”. Szkoda, że ludziom piwo kojarzy się wyłącznie z alkoholem, a przecież ten napój nożna wykorzystać także w celach innych niż „uwalenie się”. Radler jest sposobem na skwar i upały, więc zawartość alkoholu na poziomie 2,6% jest jak najbardziej na miejscu!
Lech Shandy przy nalewaniu pieni się obficie, ale piana szybko rwie się i znika do zera. W zapachu dominuje cytrynowa lemoniada (taka trochę herbata z granulek). Kolor napoju, jak można było się spodziewać: blade złoto.
Pierwszy łyk to intensywny kwasek, który dopiero po przełknięciu przypomina słodko-kwaśną lemoniadę cytrynową. Na języku pozostaje bardzo lekka, trochę chemiczna goryczka. Ogólnie w Shandym mało piwa, ale chyba właśnie o to miało chodzić.
Podsumowując cytrynowa nowość od Lecha nie zachwyciła mnie, ot taka lemoniada z trochę innym posmakiem. Na plus zdecydowanie mogę zaliczyć to, że kwasku jest więcej niż słodyczy – bałem się, że polski piwo z cytrynką będzie miało w sobie pół kilo cukru, a tu wyszedł orzeźwiający napój. Do Shandego raczej często nie będę wracał bo to nie mój „smak”, a w podobnej cenie można kupić dużo ciekawsze lekkie piwo, a dokładając kilka groszy piwo pszeniczne, które doskonale orzeźwiaja w upalne dni.
View Comments
potwierdzam, w Irlandii na taki miks się mówi shandy. SAB Miller ma już shandy w ofercie, może dlatego wybrali tę nazwę.
Widzę, że zachęciłem swoją recenzją:) Zadowalającym faktem jest, że Shandy to nie cukrowy ulepek, a dosyć orzeźwiający napój piwny.
Pozdrawiam,
http://smakpiwa.wordpress.com/
Właśnie piję Lecha Shandy i stwierdzam, że jest to bardzo orzeźwiający napój i idealnym wręcz smaku. Myślę, że tegoroczne lato u mnie należy zdecydowanie do SHANDY! :)
Na lato idealnie, piłem i smakuje :)