We Wrocławiu jak zwykle… albo nawet lepiej
6. Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa przeszedł do historii. Jak było? Jak zawsze czyli bardzo dobrze, a może i nawet lepiej. Więcej miejsca, więcej stoisk, więcej atrakcji…
Miłośnicy piwa podobnie jak w zeszłym roku spotkali się na Stadionie Miejskim. Wspomnienie o leśnickim Zamku powoli się zaciera i praktycznie już mało kto krytykował nową-stadionową lokalizację, a nawet zauważyłem, że niektórzy z zeszłorocznych krytykantów chwalili, że teraz jest bliżej do centrum, są czystsze toalety i jest jeszcze kilka innych plusów.
Wykorzystując zaletę dnia wolnego w piątek na miejscu stawiłem się kilka minut po otwarciu bram, kiedy na większości stoisk jeszcze trwały drobne prace organizacyjne, jednak krany już były drożne.
Jak powiedziałem tak zrobiłem czyli festiwal zacząłem od Zacnego Zalcmana czyli Gose z Piwoteki – piwo lekkie, łatwe i przyjemne, o ładnym cytrynowo-mydlanym aromacie. Sól pojawiła się tylko na finiszu i nie była dominująca, co z resztą jak dowiedziałem się od piwowara Marcina i szefa Marka było zamierzone. Nie chcieliśmy zrobić piwa przegiętego, stawialiśmy na sesyjność – twierdzili zgodnie, mimo że napotkani osobno.
Absolutną petardą festiwalu było piwo z reaktywowanego Browaru w Grodzisku Wielkopolskim. Do końca nie było wiadomo czy Grodzisk przyjedzie ze swoimi wyrobami czy tylko ustawi stoisko, będzie rozdawał ulotki, baloniki i opowiadał bajki. Szybko więc skierowałem kroki do niezbyt okazałej przyczepy z której serwowane były wszystkie wcześniej zapowiadane warianty, niestety tylko z butelki. Spróbowałem tradycyjnego o ekstrakcie 7,7% i mocnego Bernerdyńskiego. To drugie takie sobie, wysoka pełnia przykryła wędzonkę. Za to „Piwo z Grodziska” (taką oficjalnie nosi nazwę) zdecydowanie na plus – lekkie, orzeźwiające z subtelną goryczką i cudowną pianą. Można powiedzieć, że trochę mało wyraziste, ale ci co kojarzą smak „dawnego grodzisza” mniej więcej tak je opisywali. Śmiało można ogłosić: legenda polskiego piwowarstwa wróciła!
Furorę chyba nawet większą od samego piwa robił kielich wzorowany na dawnym szkle do grodziskiego. Niestety mimo licytacji na co raz większe kwoty szklanka była nieuchwytna dla zwykłego śmiertelnika. Pani zza lady powiedziała, że wyprodukowanych jest tylko kilkadziesiąt i na razie nie trafią one do sprzedaży. Trafiły za to na Live Beer Bloging i tak magiczny artefakt dostał się do mojej łapy 😉
Sam #LBBFDP czyli „blogerskie show na żywo” wypadło też bardzo fajnie. Podobno nie wszystkie browary dotarły, ale i tak nie narzekaliśmy na brak materiału do degustacji. Idea była taka, że blogerzy siedzą przy stoliku i co 10 minut podchodzi przedstawiciel browaru, który częstuje swoim wyrobem, a wszystko to wystawione na widok publiczny, na telebimach i przez głośnik. Zabawa była przednia i mam cichą nadzieję, że będzie kontynuowana.
Obok opisywanego już Grodziskiego warto odnotować premierę browaru Fine Tuned Brewery. Pierwszy polski browar na wyspach brytyjskich to pomysł widocznego na poniższym zdjęciu Pawła Kubińskiego.
Stoisko polsko-angielskiego projektu robiło wrażenie, głównie przez to, że piwa były tam polewane grawitacyjnie prosto z casków – tak jak się to oryginalnie robi na wyspach.
Tym razem piwowar też postawił na pijalność. Stout zaprezentowany przez Pawła to bardzo fajne lekko owocowe piwo w którym jak dla mnie zabrakło „ognia” czyli nut palonych. Ale podobno takie piwa w Anglii lubią. Z casku spróbowałem jeszcze Thriller Cappuccino Porter z Glastonbury – kawa, nuty palone, gorzka czekolada czyli wszystko na swoim miejscu.
Śmiało jednak można powiedzieć, że „internety” wygrał Browar Gościszewo. Piwowar Michał Saks zaprezentował urodzinowy Porter 55 – wyraźnie czekoladowy, gęsty z delikatną drewnianą wędzonką. Blogerom opadły kopary 😉
Zaskakująco dobrze wypadł Doctor Brew, których Barley Wine bardzo mocno zyskał na leżakowaniu w beczce. Wersją świeżą byłem zawiedziony, więc nie pokładałem specjalnej nadziei w leżakowaniu. A tu pozytywna zmiana. Aromaty chmielowe ustąpiły miejsca wanilii i karmelowy – skojarzenie: sernik mojej babci. Lubię sernik mojej babci!
Tu może drobna sugestia dla AleBrowaru i ich Hard Bride – myślę, że warto zakorkować na jakiś czas bo ten „ABW” też jest bardziej American niż Barley Wine, co nie znaczy, że #hophedowi nie przypadnie do gustu.
Jak najbardziej pozytywne emocje wywołał też Browar Lubrow, który wspólnie z Marusią (jedną z organizatorek FDP) wypuścił Kolendra z Miętolina – orzeźwiające piwo w którym pierwsze skrzypce gra kolendra i cytrusy uzupełnione miętowym tłem. Nie mogłem sobie też odmówić spróbowania Nayerbanego IPA i tu też pozytywne zaskoczenie bo yerbę w nim czuć i to bardzo wyraźnie. Lubię yerbę! 😀
Rewizja piw herbacianych zakończyła się wynikiem 1:0 dla Olimpu. Panakeja z dodatkiem earl greya to jedno z ciekawszych piw festiwalu. Sporo cech India Pale Ale, jednak nutą przewodnią była bergamotka znana z herbacianego naparu. W pojedynku nieco zawiódł mnie Kingpin ze swoim Mandarynem. Tu niestety sencha (gatunek zielonej herbaty) została przykryta przez aromaty chmielowe i jedynie na finiszu wyczułem nieco herbacianej cierpkości.
W zapowiedzi martwiłem się o to, że „znani i lubiani” nie zapowiadają premier. Oczywiście Pinta, jak i Artezan pochwaliły się nowościami. Tegorocznym efektem współpracy Pinty z O’Hara’s był gładki, wyraźnie laktozowy porter pod znaną już marką Lublin to Dublin. Z kolei „Jeże” na festiwal przyjechały Starem Cysterną czyli Czarnym Kamazem leżakowanym w beczce na podzespołach Czarnej Wołgi – zagmatwana historia. Podobnie jak w przypadku poprzednika miałem wrażenie że piję czekoladę, z tym, że tu jeszcze dochodziła wanilia i mityczny kokos.
Jak jesteśmy już przy ciemnym z beczki to warto wspomnieć Black Kiss z Widawy. W piwie, a raczej beczce z piwem zagnieździły się jakieś żyjątka, które nadały wyraźnej kwaskowej nuty, ta bardzo dobrze skomponowała się z palonym słodem i całkiem wysoką pełnią. Wojciech Frączyk i Jack Daniel’s to zgrany duet piwowarski 😉
Na drugim biegunie zdecydowanie Stout Cieszyński. Spore nadzieje pokładałem w cieszyńskich przemianach i w sumie mocno im kibicowałem, a tu dostałem piwo o zapachu niby znanym z dzieciństwa, ale czy komuś z Was dobrze się kojarzy wyrób czekoladopodobny? Udało się jeszcze spróbować wielu mniej lub bardziej zacnych trunków, jednak nie sposób zawrzeć to wszystko w jednym tekście.
Po za tym w sobotę uczestniczyłem w XII Wrocławskich Warsztatach Piwowarskich i w sumie zastanawiam się dlaczego dopiero pierwszy raz? To niesamowita inicjatywa, można popróbować ciekawostek i dowiedzieć się wielu przydatnych piwowarowi domowemu rzeczy.
Niestety „obowiązki blogerskie” sprawiły, że nie mogłem poświęcić na ten element tyle czasu ile bym chciał, jednak z relacji Krzyśka, który podczas mojej nieobecności dozorował „piwne dzieci Browarzniaka” wynikało, że Saison z imbirem miał niezłe „branie” wśród damskiej części publiczności 😉 Z ciekawymi reakcjami spotkał się mój Pils single hop Iunga. Ktoś tam wyczuł diacetyl, a ktoś inny stwierdził, że jest bez wad i bardzo stylowy. Tak samo było z chmielem i goryczką, raz usłyszałem, że jest intensywna i naprawdę czuć chmiel, a Jacek, piwowar z Probusa stwierdził, że on więcej chmielu daje w browarze restauracyjnym – oczywiście komisyjnie poszliśmy to zweryfikować na stoisko oławskiego browaru 😉
Podsumowując muszę napisać, że na wrocławskim stadionie ponownie udało się spędzić magiczne trzy dni, ale piwo, piwem – spory udział w wysokiej ocenie mięli ludzie. Dlatego wielkie dzięki dla wszystkich z którymi udało się zamienić kilka słów i stuknąć przysłowiowym kufelkiem. Mam nadzieję, że w przyszłym roku widzimy się co najmniej w tym samym składzie!