„Od Autora plus” czyli jak napisałem „Najlepsze piwa z polskich sklepów”?
Siedzę w fotelu, trzymam w ręku książkę. Jeszcze pachnącą farbą drukarską książkę o piwie. Pierwszą książkę piwnego blogera z Polski. Moją książkę! Efekt niesamowitej przygody, którą zawdzięczam faktowi, że kilka lat temu podjąłem strategiczną decyzję: „mamo zostanę piwnym blogerem”. No ale od początku jak to było.
Pewnego grudniowego dnia, gdy jeszcze regularnie grywałem w badmintona, podczas jednego z „treningów” poszedłem wziąć łyk wody, odruchowo spojrzałem na telefon. „Propozycja napisania książki” – mail o takim temacie przecież nie mógł czekać. Pani Redaktor napisała, że zna mnie z Mojego Kufelka i chciałaby, żebym dla Wydawnictwa RM napisał kilkaset stron o piwie. Decyzja zapadła w ułamku sekundy – robimy to!
Przecież nie mogłem zaprzepaścić okazji na spełnienie swojego dziecięcego marzenia. Chęć napisania książki pojawiła się u mnie w okolicach debiutu naukowego… w szkole podstawowej. Gdy nauczyłem się stawiać litery w lekko pożółkłym brudnopisie w linię zapisywałem swoje pierwsze myśli – dziś już nie pamiętam dokładnie czego dotyczyły, na pewno nie piwa 😉
Swoją drogą to jestem też ciekawy reakcji polonistki wystawiającej mi nie raz dwóję za wypracowanie, gdybym powiedział wtedy, że za parę lat „kupi mnie” w Empiku. Jak się pewnie domyślacie w szkole „mistrzem wypracowań” nie byłem, dopiero jak trafiłem na politechnikę dopadła mnie „grafomania” i niechęć do matematyki – tak trochę w myśl zasady, wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
„Najlepsze piwa z polskich sklepów” – dla kogo?
No dobra, tyle żartów. Czas na poważne podejście do tematu. Jak już wyżej napisałem idea napisania „Najlepszych piw” narodziła się w grudniu, jednak jeszcze przez kilka długich tygodni trwało dopracowywanie koncepcji książki. Ostateczny kształt publikacji to kompromis pomiędzy piwami łatwo dostępnymi (w marketach czy osiedlowych sklepach) i ciekawszymi propozycjami polskiego rzemiosła. Tak jak już wcześniej pisałem, stwierdzenie „najlepsze” jest tu trochę na wyrost – to raczej lista piw, których warto spróbować zaczynając przygodę z piwem innym niż bezsmakowy jasny „sikacz”.
Pisząc bardziej niż o „wytrawnych piwoszach” myślałem o kompletnych „piwnych żółtodziobach”. Chciałem żeby ktoś kto nigdy na oczy nie widział piwa innego niż jasny lager, wziął do ręki tę książkę i zrozumiał co mam mu do przekazania. W części teoretycznej w skrócie chciałem przybliżyć skąd w ogóle bierze się piwo i opowiedzieć o różnorodności piwnego świata, a także zachęcić do degustowania, a nie żłopania. Starałem się pisać językiem prostym i zrozumiałym, ale gdzieniegdzie z premedytacją zakamuflowałem jakieś trudniejsze słownictwo – tak żeby przysłowiowemu „Januszowi” zapadły w pamięci takie określenia jak „fermentacja”, „snifter” czy „diacetyl”.
Najtrudniejszy był dobór blisko setki piw do części albumowej. Z założenia książka miała być „przewodnikiem zakupowym” po marketach. Mimo sporego progresu zaopatrzenia niektórych sieci, wciąż ciężko nauczyć się „dobrego piwa” polegając tylko na nich. Stąd też podział na dwie kategorie: piwa łatwo dostępne i takie, których dostępność jest trudniejsza. Pomysł jest taki by początkujący piwosz biorąc „podręcznik” do rąk od razu nie zniechęcił się piwem za 8 zł, po które musi jechać przez pół miasta. Na początek chciałem pokazać, że „inne piwo” można znaleźć tuż za rogiem. A przecież dla niejednego dzisiejszego „kraftopijcy” piwna przygoda zaczęła się od Koźlaka z Ambera czy Brackiego z Cieszyna.
Czym się różni bloger od pisarza
A co mi tam, zdradzę Wam kulisy mojego warsztatu. Jak prawie ze wszystkim u mnie, rozpoczęło się od długich rozmyślań. A może by to, a może tamto… Tak wiem, strata czasu. No ale „większe projekty” lubię sobie dobrze przemyśleć, nawet jeśli wiem, że później i tak ze sto razy trzeba będzie zmienić plan.
Wstępnie ustaliłem o czym chcę pisać oraz przygotowałem pierwszą listę piw do opisania, z którą zresztą kilka razy byłem w sklepie, wykreślając i dopisując co nieco. Niektórzy mnie pytają czy pisząc książkę wypiłem 100 piw? Nie musiałem, niektóre z nich „znam na pamięć”, w przypadku niektórych opierałem się o wpisy na Moim Kufelku czy wcześniej niepublikowane notatki. Jednak kilka piw też wypiłem. Większość to takie, których do tej pory nie próbowałem, a słyszałem, że warto (od razu powiem, że nie wszystkie się załapały), a niektóre z przypadku – w pubach bywałem też niekoniecznie „zawodowo”, ale jak podczas spotkania z kumplami trafiło się jakieś godne piwo notatnik szedł w ruch. Było też kilka pozycji, których smak chciałem sobie przypomnieć i upewnić się, że ich miejsce jest „w papierze”.
No właśnie „papier”. To trochę nowość dla kogoś kto na co dzień pisze do sieci. Strony internetowe nie mają granic, możesz pisać i pisać. A kartka ma swoje krawędzie i poza nie nie da się wyjść. Trzeba było więc się pogodzić, że piwo o którym można mówić godzinami musiałem „streścić” w tysiącu znaków. Odwrotnie też bywało, jednak gdzie się da oprócz suchego opisu walorów sensorycznych i wizualnych starałem się zawrzeć jakąś ciekawą historię związaną, jak nie z samym trunkiem to z browarem albo ludźmi, którzy go tworzącymi – wydaje mi się, że to może być ciekawsze od kwiecistego, ale „gołego” opisu smaku i zapachu.
Czy pisanie książki to ciężka praca?
Bardzo ciężka może i nie, ale też nie jest to takie klawe życie, jak się niektórym wydaje. Jak się wie co chce napisać – wtedy wszystko idzie „z górki”. Jak zawsze najgorzej jest zacząć. Wielokrotnie pierwsze zdanie kasowałem po kilka razy, bo coś mi w nim nie grało.
Co mnie trochę zdziwiło, czynności związane z wydaniem książki trwały prawie dwa razy dłużej niż sam „proces twórczy”. Fakt, że sporo czasu zajęło poszukiwanie odpowiednich zdjęć, ale poprawek i konsultacji z korektorem też było trochę. Gdzieś trzeba było usunąć kilka zdań, a gdzie indziej dopisać bo kartka świeciła bielą.
Gdy książka trafia do drukarni, już wiesz, że to koniec 😉 Już wiesz, że to wersja ostateczna, która trafi do ludzi. Nic już nie można zmienić. No i wtedy pojawia się lekki stres. Jak to zostanie odebrane przez czytelników? Czy aby na pewno dałem z siebie 100%?
Mam nadzieję, że odpowiedzi na te pytania udzielicie Wy! Zapraszam do lektury 😉
Duże propsy za książkę, na pewno brakuje takich publikacji na rynku i pewnie kilka osób sięgnie po piwa. Generalnie, fajny zestaw piw, wszystkie godne uwagi a przynajmniej spróbowania.
Mnie natomiast zastanawia kwestia:
„to raczej lista piw, których warto spróbować zaczynając przygodę z piwem innym niż bezsmakowy jasny „sikacz” ”
a wśród nich są piwa, których piwosz nie ma szans spróbować! Grand Champion Dubbel – w momencie wejścia książki na rynek nie ma w sklepach i nie będzie w przyszłości.
Też dyskusyjna jest możliwość kupienia piwa z Bazyliszka (pyza i w-wa) albo z Piwnego Podziemia (coffeelicious) – przecież te browary nie butelkują i jedyna szansa to sklep bardzo specjalistyczny, który jest wyposażony w nalewaki.
Jest parę piw, które było wydane raz i pod znakiem zapytania są kolejne warki. Ot, Hera z Olimpu – dawno nie było i nie wiadomo kiedy będzie (być może nigdy).
pozdrawiam