IV Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa – błoto nie było najważniejsze…

To nie błoto, a piwo było najważniejszym elementem weekendowej imprezy, która odbyła się na Zamku w Leśnicy. IV Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa mimo, iż pogoda w tym roku niezbyt dopisała znów przyciągnął sporą rzeszę obywateli spragnionych „złocistego trunku” na najwyższym poziomie!

Prawdziwym fanom amerykańskiej goryczki, estrowo-owocowych piw belgisjkich, przypalonych ciemniaków, bladych pszenic i wielu innych piwnych stylów nie przeszkadzało to, że przemieszczając się pomiędzy stoiskami buty stawały się co raz cięższe…

Byli tacy co narzekali na „zbyt mokre” podłoże, dla mnie najtrudniejszy był pierwszy krok. Później się już jakoś poszło, a wymiana poglądów na temat „błotka” z innymi festiwalowiczami tylko nadawała klimatu i uśmiechu na ustach.

Buty stawały się co raz cięższe...Dwóch śmiałków pobrudziło sobie nie tylko obuwie i nogawki, ale także górne części ubrania. Początkowo myślałem, że zawody w „ślizgu na błocie” to tylko żart i nikt nie weźmie w nich udziału, ale kosz nagród od okolicznych wystawców okazał się tak „wypasiony”, że postanowiło o niego zawalczyć dwóch „śmiałków”. Kto jeszcze nie widział, służę youtubem:

Przez niepewną pogodę na festiwal nie pojechał ze mną aparat, więc zdjęcia są jakie są i lepszych nie będzie. No ale zostawmy pogodę, zdjęcia i inne bzdety przejdźmy do najciekawszego czyli tego co się polało z kranów. A różności było sporo!

Debiuty

Browarowi SzałPiw poprzeczkę zawiesiłem wysoko, ba nawet bardzo wysoko… I skubańce przeskoczyli ją, i to jeszcze z zapasem. Największy „szał” wywołał oczywiście Szczun – konkretne, aromatyczne, wysoce pijalne American IPA podbite belgijską nutą owocową to jest to – czyżby pierwszy poważny kandydat na debiut roku 2013?

SzałPiw BździągwaDobre wrażenie zrobiła też Bździągwa – owocowa słodycz została skontrowana nieco wyższą niż się spodziewałem goryczką i wyszła z tego bardzo przyjemna „dwunastka”, która ma szansę stać się świetną towarzyszkom wieczornych „posiadów” w pubie, zwłaszcza dla tych, którzy nie lubią albo chcą odpocząć od modnej ostatnimi czasy bardzo wysokiej goryczki. Zostaje jeszcze Rojber, który jak to dubbel cechuje się winną kwaskowością i nutą suszonych owoców – niezły, ale to trochę nie moja bajka.

O ile SzałPiw błyszczał, tak drugi debiut zanotował mały falstart. Pracownia Piwa przywiozła do Wrocławia tylko Hey Now czyli American Wheat. Bardzo chciałem spróbować tego piwa, bo nigdy nie miałem kontaktu z tym stylem i szczerze muszę powiedzieć, że nie zachwycił mnie. Może gdyby było cieplej zimna, solidnie goryczkowa, nieco jednowymiarowa i niestety dość uboga w aromaty pszenica smakowałaby lepiej…

Znani i lubiani czyli „wielka rzemieślnicza trójka”

Na festiwalu oczywiście wystąpili też znani i lubiani a wśród nich Pinta i AleBrowar z urodzinowym B-Day Lądowanie w Bawarii uwarzonym pod patronatem łódzkiej Piwoteki. Bawarskie (pszeniczne) IPA o kolorze dunkelweizena okazało się bardzo przyjemnym w smaku mocno goryczkowym piwem w którym aromat „amerykanów” skutecznie przykrył goździki i banany. AleBrowarowycy w czasie festiwalu zaprezentowali swoje najnowsze dziecko czyli King of Hop, ale nie za bardzo mogę się o nim wypowiedzieć bo gdy poszedłem spróbować „króla” zapchało się „hamerykańskie ustrojstwo” do chmielenia w przepływie i nakapało mi tylko kilka kropel pachnących szyszką chmielową.

Trzeci z „wielkiej rzemieślniczej trójki” czyli Artezan również zaprezentował nowość w postaci IPA chmielonej tym razem amerykańskimi odmianami. Piwo niezłe, świetne w smaku, w aromacie jednak zdecydowaniu ustępuje miejsca „wiosłującemu” i kilku innym festiwalowym „chmielowcom”. Druga nowość od „Jeżyków” (przynajmniej dla mnie) to Grodziskie – lekkie, z wyraźnym wędzeniem, chyba nawet dobre, choć próbowanie go po AIPAch nie było najlepszym pomysłem.

Restauracja „pod chmurką”

Z festiwalowych kranów popłynęły także specjały dwóch aktualnie chyba najbardziej aktywnych na „scenie ogólnopolskiej” browarów restauracyjnych. Nieuchwytny w samym browarze Widawa (sprawdzałem jakoś na początku maja) Miś PIPA zaszczycił swoją obecnością piwoszy zebranych w Leśnicy. A „celebryta” z misia nie byle jaki! Polska IPA od kolaboracyjnego tandemu Kopyra-Frączyk to bardzo dobry „ejl” w stylu raczej angielskim. Cytrusowości się nie doszukałem ale przyjemny korzenny, a może po prostu chmielowy smak pochodzący od Sybilli należy zapisać zdecydowanie na plus.

Haust Red AIPADrugim browarem restauracyjnym, któremu poświęciłem nawet osobny wpis był Haust. Zielonogórska Red IPA okazała się strzałem w dziesiątkę – według mnie trzyma wysoki poziom (ostatnio próbowałem we wrześniu ubiegłego roku), natomiast American Lager, no nie powiem żeby mi nie smakował, ale przysłowiowych „czterech liter” nie urwał. Może gdyby nie miał tak zacnej górnofermentacyjnej konkurencji byłoby znacznie lepiej. Na Ox Bile (zwane też „bydlęcą żółcią„), podobno najmocniej nachmielone piwo w Polsce niestety w niedzielę się nie załapałem, nawet na butelkę.

Trochę więksi też tam byli

Ja tak o samych małych pretendentach do miana „browarów rzemieślniczych”, ale swoje wyroby prezentowali też i nieco więksi. Chrapkę miałem na nowość z Namysłowa, ale jako, że nie było wita na kranach z wersji butelkowej zrezygnowałem. Za to za namową mojego kolegi, który chcąc posmakować porterów bałtyckich namówił mnie na „próbkę” Komes Portera z browaru Fortuna sprawdziłem formę piwa, które jakiś czas temu bardzo mi posmakowało. Czarny Komes było całkiem dobry, tylko znacznie „przesłodzony”. Myślę, że kilka miesięcy w ciemnej zimnej piwnicy wyszłoby mu na dobre.

Kolejnym piwem do którego powróciłem było Żytnie z Konstancina. Ostatni raz próbowałem go na FDP w 2011 roku i wtedy piwo zrobiło na mnie na prawdę dobre wrażenie. Niestety nie mogę powiedzieć tego samego o jak na mój gust mocno za zimnej, nalanej bez piany próbce, którą dostałem w tym roku.

Do stoiska browaru Kormoran udałem się z zamiarem spróbowania Wezienbocka, niestety „olsztyński podróżnik” nie dojechał do Wrocławia i musiałem zadowolić się Gruitem Kopernikowskim. Kwaskowate, bezchmielowe piwo z lawendą (obecną przede wszystkim w zapachu) to zdecydowanie nie moja bajka, ale wielki szacunek dla browaru z odwagę i chęć eksperymentowania! Na odchodne pan z olsztyńskiego browaru zdradził mi, że wkrótce seria „podróże Kormorana” zostanie wzbogacona o coś nowego, jednak kierunku kolejnej podróży nie zdradził…

Festiwal Dobrego Piwa 2013Zagraniczne znaczy lepsze?

Polskie piwa polskimi, ale festiwal jest dobrą okazją do spróbowania czegoś spoza własnego podwórka. Spore oczekiwania pokładałem w browarach Brew Dog i De Molen – takie znane i poważane, pewnie muszą robić świetne piwa. Jednak Punk IPA z tego pierwszego mnie nie zachwyciła. W aromacie „punkowego” zapach amerykańskich chmieli mieszał się z czymś co przypominało woń oleju napędowego (i to nie tylko mi się tak skojarzyło). W smaku nieco lepiej, choć też bez rewelacji. Przy szkockim IPA nasze rodzimy produkcje nie mają się czego wstydzić. Znacznie lepiej wypadło Single Hop Citra od holendrów. Klasyfikowana jako IPA „jedenastka” z De Molena charakteryzuje się świetnym cytrusowo-owocowym aromatem, a do tego jej wyrazista goryczka zapewnia przyjemne odczucia smakowe.

Będąc już przy chmielu Citra wspomnę o Torpedo® Extra IPA z browaru Sierra Nevada. Torpedo z „r w kółeczku” bo jest to nazwa „rewolucyjnego” systemu chmielenia opracowanego przez ten browar, polegającego na tym, że piwo podczas fermentacji jest przetaczane w sposób ciągły przez kolumnę wypełnioną chmielem. Taki sposób „chmielenia na zimno” dał niezły efekt w postaci przyjemnego cytrusowo-tropikalnego aromatu, ale czy był on bardziej intensywny niż w przypadku chmielenia bez systemu „Torpedo” ciężko mi ocenić. W smaku przyjemna, amerykańska IPA w której dość intensywna goryczka dobrze komponuje się z lekką karmelowością.

Chyba jeszcze lepsze wrażenie wywołało na mnie drugie piwo z tego browaru – Sierra Nevada Blackbird. Idealnie wyważona black IPA w której doskonale współgrają amerykańskie chmiele, gorzka czekolada i nuty palonego słodu. Jak dla mnie jedno z najlepszych piw festiwalu.

Kolejnym trunkiem na medal był Troubadour Magma z belgijskiego browaru The Musketeers – stylowy konkurent Szczuna. Gęste, wyraziste, mocno aromatyczne połączenie AIPA z belgijskim Tripplem po raz kolejny dało bardzo zadowalające efekty.

Rzut okiem na południe

Najbliższy nam typowo „piwny sąsiad” na tegorocznym festiwalu był nieco przygaszony. Z pewnością warto było spróbować „amerykanów” od Kocoura (ja sobie darowałem, bo nie tak dawno obu próbowałem w Pradze), gdzieś też miał polewać kontraktowy Nomad, ale nie zanotowałem jego obecności.

Spróbowałem za to Post Apocalyptic Ale z browaru Radniční Jihlava, chmielonego Cascade’m – przyjemny sesyjny „ejl”. Drugim „Czechem” na którego się skusiłem była Sachsenberg RAF IPA z browaru restauracyjnego z Czeskiego Cieszyna. Według pana barmana miało to być India Pale Ale w stylu „bardziej angielskim”, dla mnie to był „karmel ejl” ze śladową ilością goryczki. No i na koniec mało znany, mocno mi polecany, světlý ležák Lonman 11 z browaru restauracyjnego Horni Lomna, który okazał się być typową czeską „jedenastką”, której w bitwie na smaki ciężko było konkurować z wyżej wypisanymi.

Uff… rozpisałem się. Mam nadzieję, że Was nie zanudziłem i ktoś dotrwał do końca. Dlatego żeby nie przedłużać: impreza mimo wszechobecnego błota była bardzo udana, z niecierpliwością czekam na kolejną edycję i kolejne tak wspaniałe, albo i jeszcze lepsze nowinki od rodzimych i zagranicznych browarników! Do zobaczenia za rok, oczywiście we Wrocławiu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *