Dlaczego wolę piwo od wina?
Kiedyś będąc z kumplem w pobliskim markecie zauważyłem, że otworzył się kolejny sklep z winami. Znowu sklep z winem? Lepiej jakiś z porządnym piwem by otworzyli – gderałem, na co mój kolega odparł teraz jeszcze pijemy piwo, ale jak będziemy mięli 30-40 lat, będziemy poważnymi prezesami to trzeba będzie przerzucić się na wino. Odpowiedź mogła być tylko jedna… chyba Ty!
Dlaczego niby prezes, poseł, lekarz czy adwokat musieliby „przerzucać” się z piwa na wino? Bo tak wypada? Bo nie pasują do stereotypowego wizerunku bezrobotnego piwosza w rozciągniętym bawełnianym podkoszulku i dziurawych laczkach?
A niby przeciętny „koneser wina” jest lepszy? Ostatnio spotkałem takiego jednego, jak mu odmówiłem dołożenia się 2 złotych do trunku wygłosił wiązankę, jakiej nawet pod budką z piwem nie słyszałem…
Zanim przejdę do rzeczy przyznam się Wam, że choć jestem „piwnym fanatykiem” to od czasu do czasu zdarza mi się wypić lampkę wina, odrobinę dobrego destylatu czy nawet kieliszek czystej dobrze zmrożonej wódki pod śledzika czy tatara. Mimo wszystko piwo jest tym z alkoholi do którego przywiązuję największą wagę, staram się wgłębiać w jego historię i pochodzenie. Dlatego trochę wkurza mnie lekceważące podejście większości rodaków do tego trunku i bezrefleksyjne gloryfikowanie „arcy-szlachetnego” wina, które jest synonimem luksusu/snobizmu*.
(* - niepotrzebne skreślić)
Piwo = większa różnorodność i wyrazistość
Być może jestem „winnym troglodytą” albo po prostu za mało win spróbowałem, ale wszystkie one są dla mnie mało różnorodne. W sumie wino może być białe, czerwone albo pośrednie różowe. Trochę bardziej słodkie albo trochę bardziej kwaśne, jednak w gruncie rzeczy cały czas podobne. Niby są jakieś różnice ale dosyć subtelne, w jednym występuje nuta wanilii, w innym zapach porzeczek, ale ilość kombinacji dających mega-różnorodne doznania jest ograniczona.
W piwie różnorodność mamy znacznie bardziej wyrazistą. Jak AIPA jest gorzka i aromatyczna to po całości i wyraźnie różni się od słodowego koźlaka, drożdżowo-bananowego hefeweizena czy pachnącego i smakującego czekoladą stoutu. W sumie zdefiniowanych piwnych stylów jest prawie setka, a niezdefiniowanych to kto wie i w większości dość mocno od siebie się różnią.
Przygodę z piwem łatwiej (dla portfela) zacząć
Najtańsze wina w losowo odwiedzonych sklepach specjalistycznych kosztowały 19 złotych. Podejrzewam, że nie są to trunki czysto degustacyjne, a lekkie wina podawane do posiłków czy wypijane podczas wieczornych pogaduszek. Im wino lepsze, tym droższe. Sporo winiarskich półek ugina się pod trunkami w cenie wyższej niż 100 zł, ale nie jest to cena graniczna.
W piwnym świecie za „dwie dychy” można kupić dwa solidne krajowe piwa z wysokiej półki, a w następnym przedziale cenowym znajdziemy sporo europejskich i światowych „klasyków”. Za stówę można kupić piwa, które są uważane za najlepsze na świecie. Oczywiście są i trunki znacznie droższe np. taki Samuel Adams Utopias za 200$ ale tu cena chyba dość mocno wynika z unikatowości i wyrobionej marki.
Ile na początek przygody z „lepszym” trunkiem jest łatwiej wydać, dziesięć czy pięćdziesiąt złotych? Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych wydanie 7 czy 10 złotych na butelkę piwa jest kosmicznym wydatkiem, przecież „pysznego” Żubra na promocji w markecie można mieć za 1,99. „Patykiem Pisane” też można nabyć za „piątkę”, a jednak sporo ludzi wydaje większe kwoty na Cabernet czy Riesling.
I nie przekonuje mnie argument, że butelkę wina można wypić w kilka osób. Piwo zwłaszcza to lepsze i mocniejsze też tak się da!
Piwo sprzyja spotkaniom towarzyskim
Nie od dziś powtarza się slogan, że „piwo to napój socjalizujący”. O słuszności tego stwierdzenia definitywnie przekonał mnie tegoroczny Beer Geek Madness, gdzie kompletnie obcy sobie miłośnicy piwa jak starzy znajomi spontanicznie wymieniali ze sobą uwagi na temat wypitych piw.
Piwo to napój „luzacki”. Żeby napić się dobrego piwa „na mieście” nie trzeba się „napuszać”, zakładać fraka czy wypastowanych lakierków. Po prostu na ulicy spotykasz dawno niewidzianego kumpla i idziecie do multitapu, gdzie obcujecie np. z wysokiej jakości trunkami z innego kontynentu.
Dodatkowo spotkania towarzyskie mają to do siebie, że trwają dosyć długo. Na takim dystansie dla wydolności degustującego lepiej spożyć kilka lekkich piw, niż kilka kieliszków wina 😉
Po piwie mniej się „choruje”
Ten argument podrzucili mi czytelnicy twierdzący, że po winie łatwiej o zgagę. Część ludzkości uważa też, że po większych ilościach wina kac jest bardziej upierdliwy niż po przesadzeniu porcji piwa. No ale tu najlepszym rozwiązaniem jest umiar. Fakt, że czasami tak ciężki do zachowania 😉
Każdy ma prawo lubić to co lubi. Ja od wina bardziej lubię piwo, dobre piwo i nie sądzę żebym w przyszłości zmieniał te preferencje ze względu na na wiek czy pozycję społeczną. Mówię to ja, człowiek, który interesował się piwem zanim to było modne i założył bloga rok przed „naszą erą”, erą którą wyznaczyła premiera Ataku Chmielu 😉
Dobrze napisane.
Jeszcze co do wspomnianej większej swobody w piciu piwa: zabawne jest, że wygląda na to, że branża wina dopiero teraz odkrywa pomysł multitapu. Do tej pory sytuacja była taka: chcesz w lokalu spróbować ciekawego wina, musisz zapłacić za całą butelkę. Nie pasuje – hm, cóż, szkoda, reszta butelki wciąż przed tobą, męcz się. Masz ochotę w jeden wieczór spróbować kilku różnych win – ha, bez mocnej głowy i sporej ilości czasu ani rusz. Masz dziś ochotę na białe, a reszta towarzystwa na czerwone? Trudno, zaciśnij zęby, dostosujesz się. Na kieliszki w Polsce sprzedaje się zazwyczaj tylko najbardziej poślednie wina – w krajach typowo winnych bywa lepiej, ale też nie zawsze.
Dla każdego fana dobrego piwa wyobrażenie sobie piwnej knajpy z samymi butelkami 0,75 l jest tak absurdalne, że wzbudziłoby tylko śmiech. Ludzie pijący wino akceptują natomiast pokornie i bez zająknięcia taki stan rzeczy 🙂 Oczywiście płacąc więcej za nieporównywalnie gorsze warunki degustacji czują się lepsi od „żłopaczy piwa”.
Dojście do prostego wydawało by się pomysłu – dać wybór między kilkoma-kilkunastoma rodzajami napitków sprzedawanych w małych porcjach – zajęło najwidoczniej winiarzom sporo czasu, bo dopiero w tym roku zauważyłem u mnie w Krakowie taki lokal. Jeśli dobrze pamiętam, dają około 15-20 win na kieliszki, otwarte butelki przechowują w specjalnych maszynach, żeby zawartość zachowywała świeżość. Ciekawe, czy taki model winnego „multitapu” przyjmie się, czy też wino nie znosi innowacji. Przyznam się, że nie udało mi się jeszcze wpaść tam, więc nie wiem, czy miejsce przyciąga ludzi.