Czy piwosz może szczerze pokochać wino? Historia w trzech aktach

Legenda głosi, że piwowarzy i winiarze żyją ze sobą jak pies z kotem. Sporo w tym przesady, ale coś w tym jest, bo nawet miłośnicy obu tych trunków, często przerzucają się argumentami przemawiającymi za wyższością jednego nad drugim trunkiem. Dziś opowiem Wam, jak wyglądała moja droga – zadeklarowanego piwosza – do zaprzyjaźnienia się z winem.

Dlaczego piwolubni unikają wina? W skrócie dlatego, że „wino jest dla ludzi z kijem w…”, a piwo „dla luzaków” 😉 Nie no żartuję, choć pewnie część ludzi tak właśnie postrzega winopijców – dla kontrastu część ludzi postrzega piwoszy, jako opojów 😀

Z punktu widzenia piwosza, takiego beergeeka, wino może wydawać się trunkiem nudnym i mało zróżnicowanym. Serio! Co tu mamy do wyboru? Białe, czerwone i różowe oraz słodkie, półsłodkie i wytrawne. Tak się myśli w niektórych kręgach. A to prezentuje się to tak sobie przy kilkudziesięciu piwnych stylach, setkach odmian chmieli, o mnogości słodów nie wspominając. Jednak nie do końca tak jest, bo w świecie wina nie możemy zapominać o szczepach, regionach, a nawet sezonach – bo trunek z każdego może smakować inaczej, choćby przez ilość słonecznych dni, co przekłada się na rozwój owoców, z których dane wino jest zrobione.

Ja do wina, właściwie świadomego jego spożycia i zainteresowania się tym trunkiem, dochodziłem w trzech krokach i trzech miejscach:

Winnica Czarnowoda

Wakacje 2018 spędzałem na Roztoczu. Niedaleko cudu architektonicznego, jakim jest Zamość, nietrudno znaleźć liczne cudy natury. Jednym z nich jest winnica „Czarnowoda” położona, jak to mówili jej właściciel „tam gdzie diabeł mówi dobranoc” czyli za wsią, kilka kilometrów polną drogą, dalej trochę przez las i jeszcze trochę po błocie…

Do winnicy wybraliśmy się, żeby zakupić coś regionalnego, ale przede wszystkim zobaczyć, jak rośnie winogron, z którego wytwarza się polskie wino. Wycieczka po winnicy z degustacją robionych na miejscu win i opowieścią o tworzeniu przekonała mnie, że wino to nie wytwór przemysłowy, a trunek tworzony z pasją.

To tu przekonałem się, że polskie wino to nie synonim tego, co piją brodaci panowie w parku na ławce (to najczęściej jest nalewka 😉 ), a trunek, który zasługuje na uwagę większą niż towarzysz do obiadu.

Tu też pierwszy raz przekonałem się do win wytrawnych, bo do tej pory rzadko mi się zdarzało pić wino, ale jak już się przydarzyło to raczej półsłodkie albo półwytrawne, bo częstujący, który znali się przecież na winie lepiej niż ja (tak myślałem), przekonywali zawsze, że wytrawnego to „zwykły człowiek nie da rady wypić”.

Festiwal Piwa, Wina i Sera

Drugim poważnym krokiem w przekonaniu mnie do polubienia się z winem, był Festiwal Piwa, Wina i Sera organizowany w marcu 2019 roku we wrocławskiej zajezdni Dąbie. Wybrałem się tam głównie z myślą sprawdzenia piwnych nowości. Wina jakoś specjalnie nie miałem zamiaru degustować. „Z lampkę wypije, na spróbowanie” – taki był plan.

Wystawiający się tam winiarze mieli jednak świetny sposób na promocję swojego trunku. W trakcie festiwalu zamiast kupować na butelki, można było kupić kupon, upoważniający do degustacji jednej sporej porcji, dwóch mniejszych lub czterech takich, które pozwalają poznać smak, ale nie są zbyt duże. Oczywiście skorzystałem z tej ostatniej opcji… i to aż dwa razy.

Oferta dolnośląskich winnic okazała się niezwykle ciekawa. W pamięci do dziś zapadły mi wina z Miękini, Świdnicy czy Sobótki. Każde nieco inne, każde obfitujące w nowe smaki. Wina te różniły się od tych, które znałem do tej pory i miały znacznie głębszy smak. Dlaczego? Dlatego, że były wytrawne i ich smak był ich smakiem, niezmąconym słodyczą.

Zbawcy Win

Ostatni akt to wizyta we wrocławskie re…, no właściwie nie restauracji, a winiarni – takiej z prawdziwego zdarzenia. Tworzonej przez ludzi z pasją.

Z racji tego, że kiedyś byłem „znanym blogerem”, wciąż od czasu do czasu dostaję ciekawe propozycję typu: „wpadnij na otwarcie knajpy”. Czasami zdarza mi się wpadać, co śledzący mnie na Instagramie mogą czasami zaobserwować. Tak było też ze Zbawcami Win, którzy narodzili się we Wrocławiu w maju zeszłego roku.

To tutaj udało mi się „liznąć” trochę kultury winnej, posłuchać ciekawostek na temat tego trunku i krajów z których pochodzą. Tu też dowiedziałem się, że „wino pomarańczowe” nie jest robione z pomarańczy – nie no to, że wino może być tylko z winogron, to akurat wiedziałem już wcześniej 😉 ale tu poznałem primitivo – szczep, który smakuje prawie każdemu i dowiedziałem się co nieco o szczepach, a także na własny język sprawdziłem, że z tymi szczepami to nie ściema i wina robione z różnych odmian tego owocu faktycznie różnią się między sobą.

Wizyta w Zbawcach uświadomiła mnie też, że wino wcale nie jest trunkiem „sztywnym” i dla „sztywniaków”. Można je pić nie tylko w wytrawnych restauracjach, ale też w miejscach takich, jak to – na luzie.

Tak więc do sedna: Czy piwosz może szczerze pokochać wino? Nie wiem, czy to miłość, ale z pewnością trzy wyżej opisane odsłony pozwoliły mi choć trochę zrozumieć wino i świat wina, a przede wszystkim docenić i dostrzec w winie coś ciekawego.

Komentarz [1]

Skomentuj Opinie komentarze Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *