Beer Geek Madness 2 – jak było?

Druga edycja Beer Geek Madness za nami! We Wrocławiu po raz kolejny odbyło się wielkie święto piwa podczas którego tysiące „piwolubnych” bawiło się w najlepsze. Pytacie jak było?

Zaklęte Rewiry pękały w szwach, a kolejka po bilety wiła się jak wąż. Na całe szczęście w tym roku udało się organizatorom wszystko okiełznać i poszczególne części „gada” dość szybko mogły rozpełznąć się po licznych komnatach dawnego browaru Georga Hassego. A zaklętych komnat w tym roku było sporo, pierwsze kilkanaście minut spędziłem na zaglądaniu w nieznane dotąd zakamarki i zastanawianiu się gdzie ja właściwie jestem, na parterze czy na piętrze?

Beer Geek Madness 2015 - kolejkiNowe przestrzenie pozwoliły też na organizację nowych „imprez towarzyszących” i o ile fanem tatuażu nie jestem to przy stoisku z modelami wagonów kolejowych, a także w windzie z Harleyem się zatrzymałem żeby nacieszyć oko.

Fakt, że miejsca było więcej niż przed rokiem nie oznaczał jednak, że korytarzami można było swobodnie przemykać. Tysiące ludzi chcących wziąć udział w piwnym szaleństwie robiło niemały tłumek. Szczęśliwie poprzez zdublowanie stoisk z polskimi premierami udało się uniknąć zatorów i w kolejce po piwo najdłużej stałem może z 15 minut, w pozostałych przypadkach udawało się zamknąć temat w maksymalnie kilka chwil.

Niewątpliwie sukces trochę przerósł organizatorów a także wystawiające się browary, po kilku godzinach imprezy okazało się, że amerykańskie krany są już osuszone i ogarnął mnie smutek, że się nie dowiem jak smakuje imperial leżakowany w beczce po rumie 🙁

Nie załapałem się też na Funky Sherry z SzałuPiw – „kwaśna wiśnia” wyparowała szybciej niż Mgły Chwaliszewa – jak dla mnie najbardziej widowiskowe piwo imprezy. Piwny Festiwal to musi być „show”! Widać, że Szałowie wyznają tą samą filozofię: Wild Belgian IPA dopełniane mgłą o zapachu Citry oraz Jan Szała przemykający po zaciemnionych „labiryntach” w czarnym płaszczu a’la Hrabia Dracula robiły robotę! Samo piwo choć odrobinę za słodkie wypadło też całkiem pozytywnie, dało się wyczuć owoce, aromaty chmielowe i nieprzesadzoną kwaskową nutę.

Beer Geek Madness 2015 - dymy szałupiwNumerem jeden imprezy w demokratycznych wyborach okrzyknięty został X z Browaru Widawa. Pomysł Wojtka Frączyka był naprawdę ciekawy: zamknąć West Coast IPA na kilka miesięcy w beczce po Jacku Daniellsie i nagazować to wszystko azotem. Szczerze mówiąc tak przygotowana mikstura okazała się bardzo dobra, jednak na mój gust zbyt mało „szalona” jak na BGM. Oczekiwałem nieco bardziej intensywnych nut beczki, które inni podobno wyczuwali – ja nie bardzo.

Na zdecydowanego plusa zasłużył w tym roku browar Birbant, który mocarnego RISa zaszczepił dzikimi drożdżami. 24-balingowy Wild Wild East dzięki wyraźnej, ale nie przykrywającej nut czekoladowych owocowej kwaśności był piwem wysoce pijalnym. Warto odnotować, że ten browar „oddał dwa równe skoki” bo znajdująca się na drugim kranie Imperial Citra okazała się bardzo aromatycznym i smacznym IIPA

Jedno z najbardziej „odjechanych” piw należało do Kraftwerka, no bo przecież nie często jada się boczek z cytryną. Citrinitas bo o tym piwie mowa pokazał, że można połączyć teoretycznie niemożliwe i jeszcze to będzie pijalne.

Ciekawie, choć dość grzeczne zaprezentował się Browar Stu Mostów. Nigreo czyli Chocolate Mint Foreign Extra Stout to wręcz idealne połączenie czekoladowej gładkości z delikatnym, nawet ciut za bardzo delikatnym miętowym finiszem.

Pozostałe dwa piwa z cyklu „kamienia filozoficznego” czyli Albedo i Rubedo… no właśnie, które było które? Pomysł na czterostronną kooperację był ciekawy, jednak w kontekście piw festiwalowych – poprzez działanie w kolektywie nieco zatarła się tożsamość samych browarów. Wracając do piw Masonia i Piwoteki, o ile nic się nie zmieniło to pochodzących spod ręki tego samego piwowara. Marcin Chmielarz nie zaliczył tu dobrego występu, kto zna taką pozycję jak Mc Mason doskonale wie, że Marcina stać na dużo lepsze piwa niż mało wyrazisty Alt i Wit w którym wyłaziły nuty siarkowe.

Pracownia Piwa czyli ubiegłoroczni zwycięzcy Beer Geek Choice w tym roku zaprezentowali piwo Magic Dragon, które zamiast w stylu Herbal Dark Saison mogłoby zostać określone jako „syrop na żołądek”. Mi nawet te „klimaty” smakują, ale po rozmowach z innymi uczestnikami odniosłem wrażenie, że jestem w mniejszości.

Swój premierowy występ zaliczył wrocławski browar Profesja. Mi udało się wykonać 50% planu i spróbować jedynie Alchemika. Ichnia Wild IPA to dość lekkie India Pale Ale, jednak dzikie drożdże chyba zamiast zainteresować się brzeczką osiadły na brodzie krasnala z logotypu browaru przez co piwo było „za zwykłe” by zachwycić.

Dość zwyczajny był też Lunatic. Po niesamowicie kreatywnym Kingpinie można było spodziewać się czegoś więcej niż mocno kolendrowego witbiera z dość wyraźną goryczka przykrywająca słodycz. Za to Geezer w wersji Turbo się spisał. Mam wrażenie, że w stosunku do pierwszej wersji mocniej wyczuwalna była kawa, która tym razem nie była przysłonięta asfaltem, bandażami i innymi torfowymi cechami.

Beer Geek Madness 2015A największy zawód? Nawet dwa. Pierwszy, którego absolutnie się nie spodziewałem. Wydawało się, że takAHaka z Pinty z „mega-rozwiniętym stylem” będzie hitem, a okazała się piwem mocno takim sobie. Aromat nie zachwycał, ktoś nawet stwierdził, że pachnie jak „sierść psa”, ja bym bardziej kierował się na bigos. W smaku na początku jeszcze jako tako, dało się wyczuć czekoladę, umiarkowaną goryczkę, jednak na dłuższą metę okazało się trochę „zamulające” nawet przy próbce 0,2.

Drugi zawód do Doctor Brew i Saxy Berry – piwo w którym miało być wszystko: porzeczki, whisky, „kupa balingów”, a nie było nic ciekawego – szczerze mówiąc to smak tego piwa w ogóle nie zapadł mi w pamięci. Może trzeba było użyć proponowanego „1000 IBU – syropu z chmielu”? Niestety Doktorzy podpadli też ze swoim flagowym Molly IPA – do tej pory uważałem, że IPY wychodzą im co najmniej dobrze, niestety ten wypust Molly w aromacie zamiast rześkich cytrusów uwolnił zapach przypieczonych warzyw.

Także jak widać przekrój piw był dość duży i zupełnie nie rozumiem głosów, że we Wrocławiu nie było trunków ciekawych. Nie było piw wybitnych, takich co by wryły w ziemię – tu się zgodzę. Ale mniej więcej połowa polskich premier to piwa, które wzbudziły u mnie raczej pozytywne emocje.

Nie bardzo rozumiem też narzekania Bartka na sposób dystrybucji Alchemistów. Może i faktycznie prościej byłoby powkładać puchy ludziom do pakietów, a resztę sprzedać w sklepiku. No ale ekspozycja z tysiąca (czy nawet kilku tysięcy) puszek robiła wrażenie, a sam sposób dystrybucji był jednym z lepiej zorganizowanych, no chyba, że komuś się bardzo spieszyło i chciał odebrać puchę w trzy minuty po 21:00. Ja widząc „dzikie tłumy” minąłem je, poszedłem napełnić tumblera, uciąłem sobie krótką pogawędkę i jak wróciłem odebrałem puchę bez żadnych kolejek. Z resztą bez kolejki odbywało się też wcześniejsze kupowanie żółtych żetonów czyli rezerwacji na Alchemisty. Więc w czym problem?

No i na koniec oczywiście wielkie podziękowania dla wszystkich z którymi udało się „stuknąć” festiwalowym tumblerem (szkło samo w sobie bardzo fajne, miało jedną sporą zaletę – nieprzyzwoicie zmrożone piwo szybko się ogrzewało) i zamienić kilka słów. Podtrzymuję opinię z zeszłego roku, że główną zaletą tej imprezy są zakręceni na punkcie piwa ludzie, który tworzą niesamowity klimat! Do zobaczenia na jesień, tschüß!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *